Junior Member
Join Date: Feb 2005
Posts: 85
|
Dorota, Paweł - dziękuję Wam za opinie. Paweł, również za szukanie domu dla Małej.
Czy macie racje? Pewnie w jakimś stopniu macie. Na pewno w tym, że błędem było wzięcie psa, nie jego oddanie. Doskonale sobie z tego zdaję sprawę i to właśnie jest główną przyczyną tego, że się czuję parszywie (możecie uważać to za manipulację z mojej strony - nie mam jak Was przekonać co do tego, że jest inaczej i po prostu tak się czuję).
Możecie wierzyć lub nie, ale byłam przekonana, że przemyślałam to dobrze. Okazuje się, że jednak nie. Może powinnam przewidzieć wydarzenia, które mają właśnie miejsce i okoliczności które wymuszają taką, a nie inną decyzję. Ba, uważam sama, że nie tylko "może" powinnam, ale powinnam na pewno. Nie wszyscy się z tym obowiązkiem przewidywania wszystkiego zgadzają, ale ja mam do samej siebie żal.
Teraz będzie egoistycznie i "ja, moje, o mnie" - nie jestem przyzwyczajona do porażek. Na pewno nie takich. Wszystko mi się w życiu udawało do tej pory, realizowanie planów i marzeń zwłaszcza. To, że plan który ułożyłam, okazał się chwiejny - to wina mojego gówniarstwa i dziecinności. To też mnie boli, bo się, niesłusznie, uważałam za dojrzałą. A nie jestem, jak widać. Czy weźmiecie to za publiczne ubiczowanie się dla zwiększenia dramatyzmu sytuacji - nie wiem. Próbuję być po prostu szczera.
Jeśli uważacie za naganne to, że bardziej się dla mnie liczy zdanie mojej rodziny i bliskich mi osób, ich dobro i zadbanie o nich (chociażby o ich komfort psychiczny), a nie moje dobro i mój pies (na zasadzie trzymania go na siłę) - to jest to Wasz punkt widzenia i Wasz światopogląd. Rozumiem go, ale nie podzielam. Wydaje mi się, że mam do tego prawo, zwłaszcza, że nie idzie to w parze z umyślnym zamiarem skrzywdzenia psa. W co też oczywiście możecie nie wierzyć, ale jeśli wydaje się Wam, że byłabym w stanie z premedytacją skrzywdzić jakiekolwiek zwierzę, tym bardziej wymarzonego psa, którego wyczekiwałam, za którego zapłaciłam z uciułanych ze studenckich "dochodów" pieniędzy (chodzi tu o podkreślenie, że nie było to na zasadzie: "stać mnie, to sobie kupię psa", a wymagało ode mnie wyrzeczeń i rozsądnego planowania od wielu miesięcy), no to troszkę przesadzacie i nie wiem według jakiej miary mnie mierzycie.
I tak, Dorota, właśnie mój przyszły zawód sprawia, że nie zrobię tego, o czym pisałam wcześniej - mogłabym, nic nikomu nie mówiąc, zamknąć Peri w kojcu (o ile miałabym gdzie ten kojec w ogóle zrobić) i udawać, że jest świetnie. Wtedy wszyscy byliby zadowoleni i mieli spokojny sen, prawda? Kupiła psa, trzyma psa pomimo przeciwności losu, bo pies jest dla niej najważniejszy i nie wyobraża sobie jego oddania. Uśmiecha się promiennie, wrzuca zdjęcia na fejsa, jak to razem chodzą po lesie i jest pięknie - tylko, że nie w rzeczywistości. A tymczasem pies siedzi większość czasu w kojcu, a ona tyra jak wół na utrzymanie rodziny i jeszcze ma wyrzuty sumienia, że jej wymarzony pies marnuje się właśnie, wyjąc sam całymi dniami (zaraz wywnioskujecie, że się rozchodzi tylko o pieniądze - nie, nie jest to kwestia tylko pieniędzy i na pewno nie takich, o jakich myślicie, ale to i tak Was pewnie nie przekonuje). Że nie wspomnę o tym, że weterynaria nie polega jednak na głaskaniu zwierzątek - też musiałam się z tego urojenia boleśnie wyleczyć.
Nie piszę tego wszystkiego po to, byście mnie żałowali. Nawet nie bardzo mi zależy byście mnie nie potępiali - jeśli sprawia to komuś radość, albo lepiej się dzięki temu czuje, to proszę bardzo, możecie spalić moją kukłę na stosie. Piszę to tylko po to, by Peri znalazła dom i by jej przyszłych właścicieli nie odstraszyło podejrzenie, że to diabeł wcielony, który zniszczył mi w miesiąc życie. Życie mi się zniszczyło samo - szkoda niszczyć życia psa na dodatek. Jeśli ktoś zabierze ją ode mnie, bo jestem egoistyczną, rozpieszczoną gówniarą, no to trudno - ważne jest dla mnie i mojej rodziny, by Mała miała najlepszy możliwy dom.
Tyle, jeśli chodzi o manipulację.
|