W macierzystym temacie wątku: nie zapominałabym o ogromnej roli hodowcy. Jeśli zainicjuje lekcje oddawania jedzenia i przekaże je przyszłemu przewodnikowi, to ten ma znacznie łatwiej. Chodziło mi po głowie, że u nas ten akurat aspekt wychowania nie stanowił problemu i dokopałam się do blogowych poczatków: "
Kosc :sprobowalam od razu z dwiema. Zgodnie z oczekiwaniami Cheitan rzucil sie na gnata jak na zywe zwierzatko
i oczywiscie warczal.Na podchodzaca Gige, na mnie. Probowal kosc zabrac i uciec. Ale wymienialam mu te kosci dosc czesto, gadalam do niego, glaskalam...uspokoil sie. Na koniec dostal kawalek surowego mieska a kosci powedrowaly do lodowki. Po poludniu wyjelam kosc ponownie, dalam i...cisza...usiadlam obok, glaskalam ..nadal cisza. Poszlam sobie...maly wstal i przywedrowal z koscia do mnie, obok lezala Giga, tak ze ogryzana kosc obijala jej nos. zadnego warczenia, uciekania....sprobujemy jeszcze z wymiana. To na pewno nie koniec
"
Jednak był to koniec

Ale Chey pierwszą lekcję odebrał w rodzinnym domu (pewnie przy tym przemkowym stukaniu w główkę

), kolejne-u nas, były ładnym skojarzeniem, ze zasada działa dalej.
Zatem dla "spokojności" przyszłych wilczakowców- ku pamięci hodowcom 