Quote:
Originally Posted by Grin
To i tak masz o... dwa więcej od nas. U Łowcy ten numer nie przeszedł; dla niego kolana nigdy nie były miejscem, na którym powinien gościć "porządny pies"... Teraz ludzkie kolana służą do tego, żeby od czasu do czasu kłaść na nich wilczakową głowę, ale próbować wejść cały? Never!
A branie na ręce? Zapomnij. Jejku, toż to gwałt na psie! Kaja ma jedno (słownie - jedno!) zdjęcie z malutkim wilczakiem na rączkach, bo wtedy był chyba jeszcze w szoku z powodu nowego miejsca.
W ogóle wszelki bliższy kontakt polegający na zbliżaniu (nadmiernym wg niego) naszych głów zwłaszcza, był powodem do... niezadowolenia. Stanowiło to dla niego wyraźny dyskomfort. Zero przytulania. Z tego powodu bardzo szybko się zorientowaliśmy, że musimy go do tego przyzwyczaić, bo będzie problem choćby z wyjęciem kleszcza, czy jakimikolwiek zabiegami. Podeszliśmy do tego na zasadzie nauki komend. I zadziałało. Kleszcze, zakrapianie oczu czy obcinanie pazurów przestały być problemem.
|
Hehe, no właśnie - u nas też zwykle podniesienie udawało się wtedy, kiedy Czesio był zbyt zdziwiony, żeby zareagować
Niedotykalski był strasznie... i ja też miałam obawy, że wyrośnie z niego pies, z którym NIC nie będzie się dało zrobić. Na szczęście moje obawy się nie sprawdziły
Mimo jego sprzeciwów dotykaliśmy go przy każdej możliwej okazji i dziś da sobie zrobić wszystko (chociaż u weterynarza bywa "oporny").
Quote:
Ale też widzisz, że Twój Czesio nie był znowu aż tak wyjątkowy.
|
A czy ja gdziekolwiek napisałam, że on był "wyjątkowy"?
Opisuję tylko jaki był - w moim odczuciu był niedotykalskim złośnikiem i tyle
U nas to był największy problem, bo jak mówię - reszta wilczakowych problemów trafiła nam się na poziomie standardowym
Pamiętam jaki szok przeżyłam w Późnej, gdy malutki (chyba 2-miesięczny wtedy) Dali dał się podnosić na ręce obcym ludziom i wyglądało, że to sprawia mu nawet przyjemność. Kiedy chciał gdzieś iść, bo rączki mu się znudziły to zaczynał się wiercić i jęczeć, ale robił to tak... słodko i znośnie
Mały Cześ zachowywał się w porównaniu do niego jak szatan wcielony
Pamiętam też jak po niego pojechaliśmy i u Margo były wtedy też szczeniaczki z miotu BII
Małe B-etki bawiły się z nami, skakały do twarzy liżąc i kąsając, wywalały się na brzuch i ogólnie była fajna imprezka
A Czesio i siostrzyczki patrzyli na nas z pogardą z "bezpiecznej odległości"
Ja Czesia dotknęłam dopiero w momencie, kiedy Margo zaniosła nam go do samochodu i zostaliśmy już sami, bo wcześniej się nie dał
Tzn. w samochodzie też nie chciał, ale nie miał już wyboru
Powtórzę więc raz jeszcze - nie twierdzę, że był wyjątkowy... ale wiem, że na pewno był z tych mniej słodkich szczeniaczków, jeśli chodzi o potrzebę kontaktu z człowiekiem
I chyba właśnie tym najbardziej dał nam w kość